Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Styczeń, Posiadłość Marou

Go down 
+2
Raika
Almarien
6 posters
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
AutorWiadomość
Laurana
Admin
Laurana


Liczba postów : 233
Join date : 28/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyNie Maj 19, 2019 3:27 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Denrito.regular

- Czego oczekiwałem? – Powtórzyłem zadane przez niebieskowłosą pytanie jednocześnie głęboko zastanawiając się nad tym czego w rzeczywistości w tym momencie od niej wymagałem… Co tak naprawdę chciałem usłyszeć? Jakiego rodzaju słów czy zapewnień z jej strony wyczekiwałem? Jakich spodziewałem się ujrzeć w jej osobie emocji?
- Niczego… - Stwierdziłem nieznacznie kręcąc głową. - Bynajmniej nie dziś… - Dodałem po kilkusekundowym milczeniu jakie po raz kolejny zapadło pomiędzy nami. Całe moje dotychczasowe życie polegało praktycznie na wykonywaniu zlecanych mi zadań, za których próżno było jakiejkolwiek oczekiwać wdzięczności. W tym przypadku nie było inaczej. Jednym z przydzielonych mi obowiązków na czas dzisiejszego wieczoru było zapobiegać możliwym skandalom dbając przy tym o zachowanie należytego szacunku oraz prawowitego wizerunku mego rodu co niewątpliwe było by w znacznym stopniu utrudnione gdyby stojąca przy moim boku kobieta dowiedziała się o moich podejrzeniach odnośnie sprawcy dzisiejszego zamieszania. Westchnąłem ciężko.
– Wracając zaś do drugiej poruszonej przez Ciebie kwestii… Nazbyt dobrze rozumiem jak ogromny emocjonalny chaos mogły wywrzeć na Twojej osobie mające miejsce wydarzenia. Znam osoby, które w analogicznych okolicznościach nie ograniczyły by wewnętrznej frustracji do kilku nieodpowiednich zdań… Nie miałem zamiaru podtrzymywać dyskusji gdyż nie potrafiłem przewidzieć reakcji jaki wywoła mój respons. – Powiedziałem wciąż wpatrując się w wampirzycę. Otaczająca postać kobiety aura przybrała lawendową barwę wskazując na ogarniającą ją rezygnację i zwątpienie co odnalazłem również w tonie jej głosu. Słysząc kolejną wypowiedź niebieskowłosej nieznacznie ściągnąłem brwi. Wiedziałem, że w tym momencie nie zdradzi mi w jaki sposób ma zamiar zweryfikować informację, które oczekiwała ode mnie uzyskać.
- Zgadzam się, że nawiązanie współpracy jest w tym momencie jedynym, właściwym wyborem. Sugerowałbym jednak by zachować wszelką możliwą przezorność i rozwagę… Rzucanie nieuargumentowanych dowodami pomówień więcej wywoła szkód niż potencjalnych korzyści dlatego sugerowałbym abyś wszelkie swe posunięcia wpierw konsultowała ze mną. – Odwróciłem głowę by spojrzeć na salę balową gdzie dostrzegłem pierwsze przygotowania do ceremonialnego toastu.
- Powinniśmy wracać… - Powiedziałem, a następnie razem z wampirzycą ruszyliśmy w kierunku budynku. Zanim jednak przekroczyliśmy próg sali, w korytarzu gdzie znajdowało się pomieszczenie gdzie zaproszeni goście mogli zostawić wierzchnie odzienie, spotkaliśmy mojego Ojca, któremu towarzyszyła moja ciotka, Valeria.
- Dobry wieczór Ojcze, Valerio. – Powitałem lekkim skinieniem głowy wysokiego, postawnego mężczyznę oraz obecną przy jego boku kobietę. – Pozwólcie, że przedstawię wam Xanthię z rodu Pentagram. Xantio poznaj proszę mojego Ojca, Vincenta Marou oraz moją ciotkę. – Vincent zbliżył się do niebieskowłosej, ujął dłoń czytokrwistej po czym złożył na wierzchu krótki pocałunek.
- Przyjemność po mojej stronie. – Powiedział długowłosy szarmancko się uśmiechając chwilę po tym jak odsunął się od Xanthi.
- Nie sądziłem, iż znajdzie się na tym przyjęciu kobieta, która na tyle zainteresuje mojego syna, że zdecyduje się mi ją przedstawić. – Miałem w zamiarze zaoponować lecz przeszywające moją sylwetkę spojrzenie powstrzymało mnie od wygłoszenia jakiejkolwiek opinii. – Alec, mam nadzieję, że zadbasz o dobre samopoczucie panny Pentagram do końca dzisiejszej uroczystości. Spraw by wieczór ten był dla niej niezapomniany.
- Oczywiście Ojcze. – Zapewniłem go jednocześnie zerkając na swoją partnerkę w obawie, iż powie coś czego nie powinna. W tym czasie podszedł do nas jeden z kelnerów, zbliżył się do mojego Ojca szeptając cicho, iż wszelkie przygotowania zostały już zakończone i za chwilę zostanie podany urodzinowy tort. Vincent zerknął na zegarek na swym nadgarstku.
- Tak, już idziemy. - Powiedział oferując swe ramię Valeri po czym spojrzał na mnie oczekując podobnego zachowania w stosunku do Xanthi. - Znaleźliście Aarona? – Zapytał nim młody wampir zdążył się oddalić lecz otrzymał przerażone spojrzenie połączone z przeczącym ruchem głowy.
- Jeszcze nie, Panie. – Odpowiedział chłopak, a ja zauważyłem jak otaczająca mego Ojca aura zabarwia się jaskrawą czerwienią oznaczającą wzburzenie i wściekłość, które jednak zdołał ukryć za maską uprzejmego uśmiechu.
- Rozumiem... Oczekuję jednak, że wkrótce zaszczyci nas swoją obecnością. - Powiedział nadzwyczaj spokojnym tonem, który jednak nie znajdował odzwierciedlenia w kształtujących się w jego ciele emocjach.
- Pozwól,że osobiście się tym zajmę. - Zaproponowałem. Przyzwałem w swych myślach obraz mego starszego brata, a następnie użyłem posiadanych umiejętności aby przywołać jego osobę. Opuściłem nieznacznie głowę, a z mojej piersi wydobyło się ciche westchnięcie. Doskonale zdawałem sobie sprawę, iż Aaron z całą pewnością nie pochwali przedsięwziętych przeze mnie środków lecz nie miałem w tym momencie alternatywnej możliwości. Spojrzałem na stojącą przy mym boku wampirzycę, a następnie wyciągnąłem swoją prawą rękę.
- Pozwolisz? – zapytałem zanim wspólnie ruszyliśmy w kierunku sali. Będąc już w środku chwyciłem oferowane przez lokaja dwa kieliszki wypełnione winem jeden z nich ofiarując Xanthi. W chwili gdy Aaron wkroczył do sali balowej w tle rozbrzmiewać zaczęły dźwięki popularnej melodii grywanej na podobnych uroczystościach, wynajęta przez Ojca znana piosenkarka zaczęła śpiewać i wszyscy obecni w pomieszczeniu zaproszeni goście wspólnie unieśli swe kielichy by wypić za jubilata. Przybliżyłem naczynie do ust kosztując wybornego, przygotowanego wyłącznie na tą szczególną okazję wina. Doświadczałem na języku i podniebieniu wyjątkową kompozycję smaków i aromatów, a spływający do przełyku alkohol wytwarzał rozchodzące się po mym ciele ciepło. Dopiero po opróżnieniu trzech czwartych zawartości kieliszka poczułem, iż prawdopodobnie nietrafnie zinterpretowałem reakcję organizmu w stosunku do atrybutów trunku. Zgiąłem się wpół czując jak trucizna rozprzestrzenia się po moich wewnętrznych organach wypalając je od środka. Powodowany toksyną niesamowity ból sprawił, że opadłem na marmurową posadzkę, a trzymany w dłoni kieliszek roztrzaskał się na kilkanaście mniejszych elementów. Obraz przed mymi oczami stawał się coraz to bardziej zamglony i mętny. Moim ciałem wstrząsnęły torsje, które nasilały się z każdą kolejną sekundą. Nie potrafiłem dłużej powstrzymywać naturalnej reakcji organizmu, który domagał się natychmiastowego usunięcia trucizny. Poczułem napływającą do mych ust krew zmieszaną z wypitym przed momentem winem, a następnie zwróciłem wszystko. Zastosowany zabieg, mimo iż kilkukrotnie powtórzony, nie przyniósł mi jednak spodziewanej ulgi.
Powrót do góry Go down
Almarien
Admin
Almarien


Liczba postów : 280
Join date : 25/01/2017
Age : 33

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPon Cze 03, 2019 7:41 pm


Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Stingray.regular

Po sprzeczce z Ayą natychmiast i zupełnie bez namysłu ruszyłem w stronę drzwi głównych sali balowej. W głowie miałem jedynie myśl o moim łóżku w przydzielonym mi pokoju i butelce wódki, która pomogłaby mi jak najszybciej zasnąć. Chciałem, żeby ten wieczór już się skończył, chciałem pożegnać się z Aaronem i wrócić do Akademii, bo pobyt tutaj należał do wybitnie nieudanych, przynajmniej w moim mniemaniu.
Zapomniałem jednak o uwieńczeniu wieczoru i o ostatnim toaście za zdrowie solenizanta - przypomniał mi o tym dopiero kelner wciskający mi do ręki kieliszek wina.
Przyjąłem go z westchnieniem pełnym irytacji i stanąłem pod ścianą, byle bliżej wyjścia, aby ulotnić się, gdy tylko to wszystko się skończy. Nie wiedziałem co prawda, czy nastąpi przy tym jakaś ceremonia wręczania prezentów, jakaś prezentacja, czy coś w tym stylu, ale nawet gdyby, to nieszczególnie miałem ochotę brać w niej udział. Szczególnie, że mój prezent w postaci dobrej whisky wypadał prawdopodobnie dość blado na tle całej reszty. To było towarzystwo, co do którego nie miałem wątpliwości, że wyjdą z siebie, byleby tylko okazać się lepszymi niż reszta w tym temacie. Subtelność mojego podarunku była tu wręcz nie na miejscu i nie zmieniał tego nawet wiek trunku, który miał dokładnie tyle lat, ile Aaron.

Czekając, niemal nieświadomie upiłem trochę wina. Jakiś czas później stało się coś zupełnie nieoczekiwanego...
Ktoś zaczął kaszleć. Ktoś inny się zakrztusił. I w sumie nie byłoby to dziwne, gdyby nie to, że otaczały mnie jedynie wampiry, a dźwięki dochodziły z różnych stron. Stawały się też coraz częstsze.
Zaskoczony rozejrzałem się, widząc co najmniej kilka osób dotkniętych podobnymi dolegliwościami. Ktoś zakrywał usta, ktoś łapał się za brzuch. To mnie zaniepokoiło. Rozejrzałem się, szukając w tłumie znajomych twarzy i zauważyłem, że również wśród nich niektórzy zachowują się podobnie. A potem dopadło i mnie.
Było to uczucie, którego nie doświadczałem od ponad roku - uścisk w żołądku i ból, a potem dyskomfort związany z wędrówką treści żołądkowej w górę przełyku. Zobaczyłem pierwsze osoby wymiotujące krwią i już wiedziałem, co mnie czeka. Chwilę potem poczułem uderzenie gorąca, a mój żołądek ścisnął silny skurcz.
Powrót do góry Go down
Almarien
Admin
Almarien


Liczba postów : 280
Join date : 25/01/2017
Age : 33

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPon Cze 03, 2019 8:21 pm


Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Gaby.demo

Czekając na rozwój wydarzeń rozglądałam się dookoła, przyglądając znanym i nieznanym twarzom, jednocześnie czując jak ponownie ogarnia mnie stres, który nie opuszczał mnie na początku przyjęcia. Nie do końca był on jednak taki sam.
Po rozmowie z Aaronem moje samopoczucie uległo bardzo znaczącej zmianie, ale choć usunęła ona kilka punktów z długiej listy powodów dla których wieczór ten był wątpliwą przyjemnością, parę nadal mnie męczyło. Bo owszem, częściowo zniknął ciężar związany ze śmiercią mojego brata, co z kolei doprowadziło do załagodzenia stosunków między mną a moim ojcem... nie zmieniało to jednak faktu, że nasz rodzinny konflikt wpłyną na kilka spraw w bardzo znaczącym stopniu i nie mogłam już tego zmienić.
Niezależnie od tego jakie było w tej chwili moje zdanie, niezależnie, czy chciałam tego, czy nie, byłam teraz głową rodziny i dzisiejszy wieczór był moim pierwszym testem. A miałam w związku z tym wiele planów.
Nadal zastanawiałam się kiedy będzie najlepszy moment na poruszenie kwestii przysięgi wierności wobec rodziny Marou... Do tej pory wydawało mi się, że mam jaja, żeby rzucić to Vincentowi w twarz w trakcie wręczania prezentów, ale im bliższy w czasie był ten moment, tym bardziej pogłębiały się moje wątpliwości. W tej chwili mój strach przewyższała tylko gorąca nienawiść, jaką wobec niego czułam.
Co do samego prezentu - nie było to nic wielkiego. Zainwestowałam trochę grosza i podpisałam umowę wynajmu jednego z najlepszych torów wyścigowych NASCAR, na którą Aaron mógł się powołać przez kolejne sto lat, by zagwarantować mu możliwość odreagowania, gdyby kiedyś tego potrzebował. Może i było to mało wyszukane, ale podejrzewałam, że ktoś z jego wybuchowym charakterem doceni coś w tym stylu. Dla nas wampirów wyścigi to niby nic niezwykłego, ale przy odpowiednio dobranym towarzystwie i ograniczeniach narzuconych przez maszyny potrafiło zagwarantować lekkie uderzenie adrenaliny.
Przede wszystkim też było to coś skierowanego wyłącznie do Aarona, co poniekąd podkreślało moje stanowisko w sprawie relacji między naszymi rodzinami. Z Vincentem nie chciałam mieć absolutnie nic wspólnego...

Głowiąc się nad tym wszystkim nie do końca odnotowałam zachowanie zebranych osób i dopiero gdy sama poczułam bolesny uścisk w żołądku zrozumiałam, że moje plany uległy zmianie wbrew mojej woli. Zgięłam się wpół i zwymiotowałam krwią wymieszaną z alkoholem, czując jak strach wbija we mnie swoje lodowate szpony. Wiedziałam co się dzieje, wiedziałam, jak przebiega zatrucie i widziałam dookoła jego symptomy. Kłopot w tym, że byłam zupełnie bezradna, co przerażało mnie chyba bardziej niż sama perspektywa ewentualnej śmierci.
Powrót do góry Go down
Almarien
Admin
Almarien


Liczba postów : 280
Join date : 25/01/2017
Age : 33

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPon Cze 03, 2019 9:39 pm


Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Aurella.script

Po powrocie na salę trzymałam się z dala od alkoholu... i od wszystkich. Szczególnie od ojca. Chciałam dać sobie jeszcze troszkę czasu, pozbyć się oznak upojenia alkoholowego na tyle, na ile to było możliwe, nim zostanę zmuszona do stanięcia ramię w ramię z resztą rodziny. Nie dlatego, że bałam się reakcji taty. Miałam po prostu wrażenie, że mógłby poczuć się rozczarowany moim stanem i zachowaniem, a nie chciałam dawać mu do tego powodów. Z kieszeni sukni wyciągnęłam pudełeczko syntetyku i złapałam kieliszek z wodą, w którym rozpuściłam dwie tabletki. Pijąc, czułam na sobie liczne spojrzenia, wiedziałam jednak, że przynajmniej one nie miały nic wspólnego z moim stanem. Wiele z twarzy obserwujących mnie osób przybierało grymas obrzydzenia, niektóre wręcz pogardy i od razu wiedziałam, że chodziło o to, co piję. W tym domu nie stosowało się przecież zamienników.
Nie obchodziło mnie jednak ich opinia, zwłaszcza, że tata znał moje preferencje i zapewnił mnie, że nie będzie to uważane za nietakt. A przecież chodziło o to, by nie musiał się za mnie wstydzić.

Jakiś czas później, gdy już poczułam się lepiej, odnalazłam rodzinę, by spędzić z nimi czas oczekiwania dzielący nas od oficjalnego toastu. Byłam ciekawa co Aaron powie na temat prezentu, który miał otrzymać od ojca - był to stary rewolwer i pierwsza tego typu broń palna, która została użyta przez łowców do tępienia wampirów. A przynajmniej pierwsza, która przynosiła oczekiwane efekty, bo poprzedzające ją pistolety czarnoprochowe były zbyt wolne, by poczynić faktyczne szkody...
Posiadacz tego konkretnego egzemplarza zgładził jeden z przodków rodziny Marou, samemu ginąc od ran krótko potem. Od tego czasu pamiątka ta była w posiadaniu mojej rodu.
Według mnie był to iście fascynujący podarunek i miałam nadzieję, że Aaronowi również przypadnie do gustu.

Jakiś czas później szampana zastąpiono winem i wiedziałam już, że wyczekiwana przez wszystkich chwila w końcu się zbliża. Przyjęłam kieliszek, do jego zawartości podchodząc jednak z rezerwą - zdążyłam już wytrzeźwieć, nadal jednak nie ufałam sobie na tyle, by nie zmusić się w tej kwestii do ostrożności. Wiedziałam, że chcąc czy nie chcąc, będę musiała skosztować trunku, bo w przeciwieństwie do picia syntetycznej krwi to zdecydowanie zostałoby uznane za obrazę, odwlekałam jednak w czasie ten moment. Ostatecznie zdecydowałam się na to dopiero, gdy zobaczyłam tatę sączącego ze swojego kieliszka - uznałam wtedy, że nie wypada czekać dłużej. Mama zrobiła to samo. Wszyscy pożałowaliśmy tego kilka chwil potem.

Poczułam się... dziwnie. W pierwszej chwili było tak, jakby ogarnęło mnie nieokiełznane pragnienie - poczułam uścisk w żołądku i w gardle, a moje kły wysunęły się bezwiednie. Było w tym jednak coś innego. Coś niepokojącego, czego nie czułam nigdy wcześniej. Czułam jak robi mi się gorąco, potem niezwykle zimno. Na moim czole zaperlił się pot. Nie mogłam oddychać.
- Tato? - pisnęłam, łapiąc się za brzuch i odnajdując wzrokiem ojca. Zobaczyłam jak kieliszek wina pęka w jego dłoniach, jak trunek pryska na boki i spływa między jego palcami. Zakrył dłonią usta.
Widziałam krew spływającą po jego brodzie.
Znów poczułam uścisk w żołądku. Krzyknęłam, padając na kolana, a potem moim ciałem targnął spazm, zmuszając do zwrócenia całej zawartości żołądka. Zobaczyłam krew na podłodze przed sobą, na mojej sukni, na moich rękach. Czułam w ustach jej smak. Ciężki, metaliczny smak krwi, nie zamiennika.
Drżałam, czując, jak ogarnia mnie przerażenie. Nadszedł kolejny spazm, pojawiło się jeszcze więcej krwi. Nie wiedziałam co się dzieje. Moje myśli natychmiast pomknęły w stronę Shane'a.
Chciałam do niego zadzwonić, chciałam powiedzieć, że się boję, prosić o pomoc, ale moje palce natrafiły tylko na szczątki połamanego wcześniej telefonu.
- Nie. Nie, nie... - powtarzałam raz po raz, a potem targana mdłościami padłam na podłogę i zwymiotowałam po raz trzeci, łamiąc paznokcie na marmurowej posadzce.
Myślałam o Shane'ie, błagając w myślach, by jakimś cudem się tu znalazł. Przez chwilę zupełnie zapomniałam o tym, co się wcześniej stało.
Bałam się. Tak bardzo się bałam...
Powrót do góry Go down
Raika

Raika


Liczba postów : 168
Join date : 27/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPon Cze 03, 2019 11:39 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Murbia-demo.regular

              Nim otrzymałem odpowiedź od Julietty, która liczyłem, że mnie uspokoi, poczułem znajomy przymus. W mojej głowie pojawiła się jedna myśl, żeby iść do Aleca i chociaż wzbraniałem się przed jej realizacją, tej mocy brata nie byłem w stanie się oprzeć. Byłem jak rozstrojony instrument, którego nikt nie mógł naprawić i ostatnią rzeczą, której chciałem, było to, aby wszyscy inni zobaczyli mnie w tak złym stanie. Toteż w drodze na salę, uspokoiłem oddech, zapanowałem nad drżeniem własnego ciała i przetarłem twarz, zrzucając z niej ten natłok emocji. Teraz nie byłem w stanie, ale musiałem porozmawiać o tym, co zaszło z Julą. Nie rozumiałem dlaczego zrobiła mi coś takiego, kiedy nigdy nie zadziałałem przeciw niej, ani z zamiarem skrzywdzenia jej w jakikolwiek sposób. A co ważniejsze, jeśli widziała to, co ja, musiałem dołożyć wszelkich starań do tego, aby nikomu nie pisnęła słowem na ten temat. Wiele osób tylko czeka na coś takiego, aby zrzucić z piedestału naszą rodzinę. Zabójstwo członka własnej rodziny z całą pewnością by im to ułatwiło.
     Docierając na salę byłem w stanie, w którym nie czułem zagrożenia płynącego z dostrzeżenia przez gości mojej słabości. Wampiry utworzyły w sali drogę, którą dotarłem na schody do rodziny, otrzymując po drodze kieliszek z winem. Dookoła zapanowała cisza, przerywana jedynie toastem wzniesionym przez głowę rodu Marou. Razem z gośćmi upiłem kilka łyków i poczułem tak ostry ból brzucha, że zgiąłem się w pół, łapiąc za niego. Ten wieczór nie mógł być gorszy… Zawartość mojego żołądka, której wcale nie było aż tak dużo, cisnęła mi się do przełyku i w górę i chociaż za wszelką cenę próbowałem zapobiec temu wypadkowi, nie byłem w stanie. Czując jak mój żołądek rozrywa ból, a paląca krew opuszcza mój organizm, oparłem się o barierkę schodów. Chociaż byłem w tragicznym stanie, siła mojego uścisku zniszczyła drewno, jednak miało to dla mnie o wiele mniejsze znaczenie niż świadomość zatrucia. Mogłem znieść naprawdę wiele, ale nie w tej chwili. Przypominając sobie wspomnienie śmierci matki, które zaatakowało mnie chwilę wcześniej, spiąłem się w sobie i rozejrzałem spanikowany po sali. Wzrok miałem zamglony, ale pomimo tego dostrzegłem Aleca. Czułem jak trucizna wypala moje wnętrzności i byłem pewien, że to samo dotykało i jego. Gdyby nie wymioty, żołądek podskoczyłby mi do gardła na myśl o tym, że miałem stracić swojego brata. Byłem przerażony, ale nie tym, że zostałem zatruty, tylko tym że ofiarą padł także Alec. Nie, nie, nie… Tylko nie to… Ledwo sunąc nogami zbliżałem się do niego, podpierając o barierkę. Wiedziałem, że by tego nie chciał, ale tak się o niego bałem, że jego przestrzeń osobista, o której istnieniu stale przypominał i kałuża wokół niego straciły na znaczeniu.
     - Trzymaj się… - ledwo to z siebie wydusiłem łapiąc go za ramiona.
Powrót do góry Go down
Momoko
Admin
Momoko


Liczba postów : 110
Join date : 28/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyNie Cze 09, 2019 8:11 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Hastagram-personal.regular

         Kiedy szatyn powiedział, że „dziś” nie będzie ode mnie niczego oczekiwał, naraz zamarłam w miejscu. Mogłam się spodziewać, że ten typ nie zrobi niczego bezinteresownie… nawet jeżeli rozwikłanie tej sprawy i jemu byłoby na rękę… No chyba, że… faktycznie to on stał za całym zdarzeniem. Albo ktokolwiek inny, kogo zamierzał chronić. Czy rzeczywiście mogłam wierzyć jego słowom? Nie, z pewnością nie. Ale pozostało mi jakieś inne wyjście? Na ten moment nie miałam pojęcia co innego mogłabym zrobić i do kogo się z tym zwrócić. Plus… dalej uważałam, że dzielenie się przebiegiem całego zajścia z kimkolwiek więcej mogłoby przysporzyć jedynie więcej szkody niż pożytku. To było takie… denerwujące. Nie miałam kontroli nad tą sytuacją i jedyne co mogłam teraz zrobić to naiwnie wierzyć, że stojący przede mną osobnik dotrzyma słowa i postara się mi pomóc.
         Czy faktycznie „rozumiał ten emocjonalny chaos”? Zmrużyłam oczy, nawet nie kryjąc w nich swojego sceptycyzmu. Czy ktoś kto sam emocji nie posiadał, cholera wie już jak długo, potrafiłby zrozumieć wewnętrzne rozterki normalnej osoby? To jak emocje biorą górę tak bardzo, że przysłaniają racjonalne myślenie? Tak bardzo, że robi się głupie rzeczy, których się potem żałuje? Tak bardzo, że pomimo tej wiedzy i tak robi się to, co nakazują, bo potrzeba dania im ujścia jest tak silna, że przysłania wszystko inne? I ja miałam mu w to uwierzyć? CO. ZA. BREDNIE. Spojrzałam zupełnie w bok, wbijając wzrok w jedno ze stojących dookoła drzew, które teraz pokrywała gruba warstwa śniegu. Ten wampir… wywoływał we mnie taką frustrację, jaką niełatwo było osiągnąć. Nie dało się go zmanipulować, był niebezpieczny i w dodatku teraz to ja chciałam czegoś od niego… byłam w jakiś sposób zależna… potrzebowałam jego pomocy… potrzebowałam… Skrzywiłam się wyraźnie. Ja… na czyjejś łasce i niełasce? Paskudne. Paskudne uczucie.
         Ach tak… mam z nim konsultować wszelkie swoje posunięcia, tak? Na tym, tak na dobrą sprawę, polegała współpraca. Ale współpraca z nim? Dzielenie się z nim każdym swoim pomysłem wydawało mi się tak wielką głupotą… Gdzieś wewnątrz siebie miałam nieodzowne wrażenie, że to niczym dobrym się nie skończy. W co ja się wplątałam? I czemu? Czemu musiałam wejść do tego pierdolonego pokoju? Jedno było pewne, nie zamierzałam polegać na nim całkowicie… i na pewno nie zamierzałam mu o wszystkim mówić.
         Na słowa o powrocie wydusiłam z siebie jedynie zwięzłe „zgadzam się, wracajmy” i z całkowitym brakiem entuzjazmu ruszyliśmy do wnętrza posiadłości. Kiedy zsunęłam z siebie płaszcz z zamiarem odwieszenia go na wieszak, usłyszałam jak szatyn wita swego ojca… i jeszcze jakąś kobietę, której tożsamości nie znałam. Szybko odwiesiłam odzienie, naraz odwracając się w kierunku nowoprzybyłych i skinęłam głową z szacunkiem, w momencie gdy Alec zajął się oficjalnym przedstawianiem.
         — Dobry wieczór. — powiedziałam krótko, naraz czując jak głowa rodu Marou ujmuje moją dłoń, a następnie muska ją ustami. — Po mojej… również. — dodałam chwilę później, mogąc wreszcie lepiej przyjrzeć się mężczyźnie, o którym tyle się słyszało. Wysoki, postawny, długie, ciemnobrązowe włosy i srogie spojrzenie… nie wiedziałam co prawda jak wygląda ich matka, ale po spojrzeniu na Vincenta Marou śmiało mogłam powiedzieć, że obaj synowie się w niego wdali. Ciekawe czy w rzeczywistości był tak okrutny i niebezpieczny jak głosiły mnogie historie? Patrząc na Aleca byłam skłonna wierzyć, że mógł od kogoś przejąć swoje metody…
         Słowa Vincenta na temat rzekomego zainteresowania Aleca moją osobą… w sumie nie wiedziałam jak przyjąć. Aż cisnęłoby się na usta, żeby powiedzieć, że przez jego przypadłość nie wiem czy coś takiego jak „zainteresowanie kimś” w ogóle widniało w jego słowniku. W dodatku patrząc na to ile (nie)przyjemności mu przyniosłam to gdyby tylko czuł coś więcej niż wieszak, na którym teraz widniał mój płaszcz, to podejrzewałam, że poziom jego niechęci do mnie byłby bardzo na równi z moim do niego. Dlatego też uśmiechnęłam się jedynie jak gdyby z lekkim onieśmieleniem, w rzeczywistości jednak ukrywając pod tym wielką chęć skrzywienia się, zwłaszcza w chwili, w której Vincent powiedział Alecowi, aby zadbał o to, żeby dzisiejszy wieczór był dla mnie pamiętnym czasem. Z pewnością będzie, bez względu na to, co jeszcze się wydarzy… ale wątpiłam, czy o TAKI sens chodziło Vincentowi. O taki, gdzie na samą myśl o tej nocy będę się wzdrygać z obrzydzeniem, a ciało przepełniać będzie mieszanka goryczy i gniewu.
         Chwilę później przybył lokaj, który oświadczył, że dalszą część uroczystości czas zacząć… Vincent począł wypytywać się o Aarona, a gdy okazało się, że nie wiadomo gdzie się znajduje Alec zaoferował swoją pomoc. Mogłam się tylko domyślać JAK zamierzał to rozwiązać, jednocześnie pozostając u mego boku. Czyżby w ten sam sposób, którym potraktował mnie, gdy próbowałam ulotnić się ze zwłokami? Najprawdopodobniej.
         Na „pozwolisz?” skinęłam jedynie głową, przyjmując jego ramię i niezręcznie oplatając wokół niego swą dłoń. Szarpałam go za kołnierz… zaciskałam mu wokół szyi krawat… kradłam z rąk alkohol… ale to… było inne… Gdyby nie etykieta i ta cała otoczka wysoce eleganckiego towarzystwa, które oczekiwało konkretnych zachowań i robienia dobrej miny do złej gry, bo tak, bo polityka i te sprawy… dyskomfort obejmowania go w taki sposób, pomimo tego co niedawno się wydarzyło nie pozwoliłby mi na zachowanie kamiennej twarzy i stania z nim ramię w ramię, jak gdyby do niczego nie doszło. Ale musiałam, musiałam to przełknąć tym bardziej po to, aby się nie zdradzić. Aby wszyscy myśleli, że wszystko jest w porządku, a młodzi czyści mają tak wzorowe stosunki. Taaak…
         Niedługo później znaleźliśmy się w sali, wypełnionej gośćmi, którzy poczęli wracać z różnych zakątków posiadłości, aby móc uczestniczyć w najważniejszej części wieczoru. W międzyczasie Alec zaopatrzył nas w kieliszki wypełnione drogim trunkiem, i nim wampiry zaczęłyby się niecierpliwić, do pomieszczenia wkroczyła gwiazda przyjęcia, swoim przybyciem zwracając na siebie uwagę zgromadzonych gości.  W powietrze uniosły się kielichy i po chwili już wszyscy raczyli się smakiem wina zmieszanego z krwią. Niektórzy przyjemności sobie dozują, ale ja opróżniłam wszystko w paru łykach być może z nerwów, być może z tej frustracji, a być może dlatego, bo łudziłam się, że im szybciej i więcej wypiję, tym skuteczniej się znieczulę. Tak czy owak… trunek nie przyniósł oczekiwanego zapomnienia… nie przyniósł nic, co mogłabym nazwać pozytywnym, oprócz smaku, który uśpił moją czujność na tyle, że nie pomyślałam nawet o zachowaniu ostrożności, pomimo tego, że tym bardziej powinnam być uważna, patrząc na to, przez co dziś przeszłam. Ty głupia… Ty idiotko… Ty nieostrożna idiotko…
         Pod wpływem kolejnej fali bólu pusty kieliszek wysunął mi się z dłoni lądując na ziemi z trzaskiem, którego nie słyszałam. Słyszałam tylko siebie… swój przerywany oddech, szybko bijące serce, czułam zbierające się w kącikach oczu łzy i dłoń, którą przerażona ściskałam swój brzuch. Poczułam przeszywający me ciało na wskroś spazm, który posłał mnie na kolana, a gdy zakaszlałam… ujrzałam na swej dłoni krew, krew, którą przed chwilą wypiłam… i nie tylko tą.  Oczy rozszerzyły się w prawdziwym przerażeniu, a wizja śmierci wydobyła z mego gardła jęk pomieszany z krzykiem. Na drżącą, zabrudzoną krwią dłoń spadły pierwsze łzy, tonąc zaraz w ciemnej, ohydnej czerwieni. Przez mój umysł przebiegało tysiąc różnych myśli, a jedną z nich była — czy ten, kto zatruł wino mógł mieć związek z poprzednim incydentem w sali muzycznej? I czy dożyję tego, aby sama się tego dowiedzieć? Rozejrzałam się dookoła jak gdyby licząc na to, że sprawca pojawi się tuż przed moimi oczami, że ujawni się z triumfalnym uśmiechem i powie, że wreszcie spełnił swą misję, ale tak się nie stało… Zamiast tego ujrzałam innych… kulących się na podłodze i krew… całe morze krwi. I wtedy do mnie dotarło…
         — Rodzice… Keira… — wymamrotałam niewyraźnie, próbując powstać na równe nogi. Musiałam ich znaleźć! Musiałam… coś zrobić… siły mi uciekały, ale może zdołałabym w jakiś sposób zmniejszyć ich ból, jakoś pomóc… cokolwiek! Przetarłam wierzchem dłoni załzawione oczy, aby móc coś widzieć i ruszyłam przed siebie z nadzieją, że w końcu się na nich natknę w tej prawdziwie defetystycznej scenerii. Ale z każdym krokiem czułam, że brakuje mi sił, a moje oczy nie chcą spełniać swojej funkcji, pomimo tego, że jak w amoku ciągle je tarłam, jak gdyby próbując sobie udowodnić, że to tylko chwilowe… to przez łzy, zaraz będzie lepiej… ale nie było. Dotarłam do jakiejś kolumny… i zsunęłam się po niej w dół. Później widziałam już tylko ciemność.
Powrót do góry Go down
Raika

Raika


Liczba postów : 168
Join date : 27/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPon Cze 10, 2019 12:00 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Wolframia.regular

Ilekroć dostrzegałam pośród gości sylwetkę Maxa, obierałam przeciwny kierunek. Było mi wstyd za swoje bezmyślne zachowanie i musiałam przyznać, że trochę strachu się przy nim najadłam. Mówił spokojnie, ale właśnie ten spokój wzbudził we mnie niepokój. W tamtym momencie czekałam na jakiś wybuch. Czułam się, jakby nad moją głową wisiała tykająca bomba. Unikając więc wampira i popijając kolejne kieliszki alkoholu, wymieniałam uprzejmości z osobami, które się zainteresowały moim towarzystwem. Szukałam, czy inni uczniowie akademii nie stali sami, ale każdy był zajęty.
Kolejne godziny mijały pod znakiem zapytania. Zaintrygowana atrakcjami, które gospodarze przygotowali, oczekiwałam końca. Jego pierwszym sygnałem było wino o bardzo intensywnym, czerwonym kolorze i zapachu. Nie zamierzałam sączyć go powoli, wypiłam dosyć szybko, chociaz nie na jeden raz. Nie pomogło mi to jednak uniknąć konsekwencji. Zajęło to kilka minut, ale w końcu poczułam wariacje żołądkowe. Było to dla mnie obce uczucie i cholernie trudne do powstrzymania. Słysząc te paskudne dźwięki, czując smród i widząc krew na podłodze zmieszaną z czymś, czego nawet nie chciałam identyfikować, uciekłam z sali. Toaleta nie była daleko i przy wykorzystaniu wampirzej szybkości zdołałam dotrzeć do niej, zanim zawartość mojego żołądka zdecydowała się go opuścić. Nie zniosłabym, gdyby ktokolwiek zobaczył mnie w takim stanie. Twarz była moją wizytówką. Dopiero będąc już w zamkniętej kabinie, urósł we mnie strach o braci. Gdzie oni byli? Jak się czuli?
Powrót do góry Go down
Laurana
Admin
Laurana


Liczba postów : 233
Join date : 28/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPią Cze 21, 2019 9:04 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Nude-fude.regular

- Rose !!- Krzyknęłam głośno nawet nie starając się ukryć radości jaka pojawiła się na moim obliczu w momencie gdy ujrzałam kolejną znajomą twarz. Rzuciłam się koleżance w ramiona, a następnie delikatnie pocałowałam ją w policzek tak by nie zniszczyć starannie wykonanego makijażu.
-  Witaj Nino. – Odpowiedziała rudowłosa odwzajemniając mój uścisk oraz uśmiech.
- Kochana wyglądasz wspaniale. Masz cudowną sukienkę! – Powiedziałam wpatrując się w wampirzycę, którą jeszcze niedawno dość często spotykałam na wybiegach takich miast jak Paryż, Mediolan czy Nowy Jork. Była jedną z niewielu osób w branży, z którą tak naprawdę się zaprzyjaźniłam. Nawet nie byłam w stanie zliczyć wszystkich momentów, w których to służyła mi dobrą radą i wsparciem w czasie gdy stawiałam pierwsze kroki w modelingu. Cierpliwie słuchała jak opowiadałam o zawistnych koleżankach, sprośnych propozycjach agentów czy też o moich osobistych rozterkach. Brakowało mi naszych kilkugodzinnych rozmów na zapleczu z kilkoma butelkami szampana, których nie opróżnili goście obecni na pokazach.
- Ty również wyglądasz pięknie. Niech zgadnę… To projekt Twojej mamy? – Zapytała, a ja kiwnęłam twierdząco głową. Obróciłam się wokół własnej osi prezentując kreację zaprojektowaną specjalnie dla mnie na ten wyjątkowy wieczór. Długa, sięgająca ziemi suknia zafalowała ukazując subtelne przejścia kolorów od czerni do nieskazitelnej bieli.
- Nieziemska, prawda? Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo byłam podekscytowana jak mama mi ją pokazała kilka dni temu. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia  i nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła ją założyć. Dasz wiarę? Mów lepiej co u Ciebie? Ostatnio coraz rzadziej spotykamy się na wybiegach. Czym się zajmujesz?  – Zasypałam wampirzycę gradem pytań na co Rose tylko zaśmiała się głośno.
- Zajęłam się sesjami beauty oraz kampaniami reklamowymi. Tak przy okazji widziałam Twoją ostatnią akcję na rzecz zwierząt. Te zdjęcia, w których pozujesz w klatce są naprawdę imponujące. A skoro o miłości mowa… Dostrzegałam Cię na parkiecie w objęciach kilku przystojnych dżentelmenów ale żaden z nich nie przypominał chłopaka, o którym mi opowiadałaś… Eiichi… Dobrze pamiętam? Jak rozmawiałyśmy ostatnim razem miałam wrażenie, że chcesz do niego wrócić. – Stwierdziła świdrując mnie wzrokiem co sprawiło, że moje spojrzenie odruchowo uciekło na bok. Uniosłam dłoń i przyłożyłam ją do swojej piersi czując ogarniający mnie smutek.
- Ja… Znaczy w sumie to „my” nie jesteśmy gotowi na to by do siebie wrócić. Eiichi nie jest w stanie opowiedzieć mi o swojej przeszłości, o tym co o dręczy, a ja nie jestem gotowa na to by tego wysłuchać. Chcę go wspierać, chcę być przy nim, chcę aby miał we mnie oparcie na jakie zasługuje… Ale obawiam się, że jego wspomnienia są równie koszmarne co make up tej panny po lewej stronie. Pąsowy róż na policzkach do srebrnej, metalicznej szminki serio? – Zapytałam próbując skierować naszą rozmowę na inne tory.
- Nina… Nie zmieniaj tematu. – W tonie głosu Rose wyczułam ostrzegawczą nutę, której nie mogłam tak po prostu zignorować. Westchnęłam ciężko.
- Nie ma go tutaj. – Odpowiedziałam zrezygnowanym tonem. – Nie mamy ze sobą kontaktu od tygodnia, od chwili w której wyjechał z akademii na jakieś zebranie łowców w Watykanie. Chciałam dać mu czas na… - Nie dokończyłam zdania gdyż rudowłosa weszła mi w słowo.
- Czas na co? Jak chcesz okazać komuś swoje wsparcie totalnie tą osobę ignorując? Nie trzeba wielkich słów… On nie potrzebuje zapewnień o tym, że go kochasz, bo jestem przekonana, iż dobrze o tym wie. Po prostu bądź przy nim… Nawet na odległość. Napisz do niego. Daj znać, że wciąż o nim myślisz…
- Ah.. Pewnie masz rację… Absolutną. Nie pomyślałam o tym. Jestem totalną kretynką… - Powiedziałam jednocześnie czując wzbierającą we mnie ochotę na płacz, którą dość szybko opanowałam. Uniosłam wysoko głowę, potrząsnęłam nią po czym zaśmiałam się krótko.
- Dziękuję Rose, zawsze mogę na Ciebie liczyć. – Stwierdziłam po czym podeszłam do koleżanki i ponownie ją przytuliłam. – Dziękuję. – Powtórzyłam. W tym momencie podszedł do nas jeden z kelnerów obsługujący przyjęcie i podał nam kieliszki wypełnione czerwonym winem. Wiedziałam, że oznacza to przejście do kulminacyjnej części wieczoru, w której to miał zostać podany tort oraz wszyscy mieliśmy wznieść wspólny toast za jubilata.
- Masz może ochotę aby nagrać krótkiego live’a na facebook’u? Obiecuję, że zaraz po tym napiszę kilka słów do Eiichiego. – Zapewniłam Rose, która przystała na moją propozycję kiwnięciem głowy. Z miniaturowej torebki wyciągnęłam swój telefon, a następnie włączyłam transmisję na żywo na znanym internetowym portalu.
-  Witajcie… Dzisiejszy wieczór jest dla mnie naprawdę wyjątkowym przeżyciem i to nie tylko z powodu, że mogę dzielić go z moją przyjaciółką, Rose… No dalej, przywitaj się!! – W tym momencie przeniosłam kamerę komórki na swoją znajomą, która z radosnym uśmiechem pomachała do urządzenia. – Jesteśmy właśnie w rezydencji rodu Marou, w Ameryce na urodzinach przewodniczącego mojej klasy, a za kilka sekund wjedzie tort… Oo już jest… Przepiękny… Mam nadzieję, że dostanę kawałek z różyczką. Uwielbiam marcepan, a Wy? – Zapytałam puszczając oczko do wirtualnych widzów. – A oto i on… Dzisiejszy jubilat, Aaron – Powiedziałam w momencie, w którym to do pomieszczenia wkroczył ciemnowłosy mężczyzna. Uniosłam kielich na znak toastu, a następnie wypiłam całą znajdującą się w nim zawartość.
- Wyborne wino… - Powiedziałam ponownie uśmiechając się do kamery lecz po kilkunastu sekundach uśmiech całkowicie zniknął z mojego oblicza. Poczułam rozchodzący się po całym moim ciele gorąc, który niemalże wypalał wszystkie moje wnętrzności. Bolesny ucisk w okolicach żołądka sprawił, że zgięłam się w pół, a następnie zwróciłam praktycznie całą jego zawartość na marmurową posadzkę… Raz, a potem kolejny… Nie wiedziałam co się ze mną dzieje ale każdy przebywający w moim otoczeniu wampir miał identyczne symptomy toteż w ciągu kilku sekund niemalże cała posadzka pokryta została ciemną czerwienią…
- Mamo… Tato… Andrew… - Wymamrotałam wciąż krztusząc się własną krwią. Próbowałam się podnieść z podłogi, nawoływać swoich najbliższych lecz niemal natychmiast opadłam na dół. Telefon wypadł z mej dłoni i potoczył się w bliżej nieokreślonym kierunku…
-Eiichi… - Wypowiedziałam ostatkiem sił imię ostatniej osoby na której najbardziej mi zależało.
Powrót do góry Go down
Raika

Raika


Liczba postów : 168
Join date : 27/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptySob Lip 06, 2019 1:58 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Julietta-messie.messie-demo

    Zgarniając za ucho kosmyk włosów, który wypadł z upiętej fryzury, zerknęłam jeszcze raz na roztrzaskany kieliszek. Odnajdując wzrokiem kelnera zatrzymałam go, aby poinformować o niefortunnym wypadku na balkonie. Wręczył mi serwetkę, w którą wytarłam krew z dłoni, chociaż mój wzrok wciąż był utkwiony w plecach wychodzących z sali Aleca w towarzystwie Xanthii. Odliczając czas, w którym jego obecność wciąż nie była wyczuwalna, powolnym krokiem weszłam do sali. Byłam pewna, czego oczekiwałam, ale nie miałam pojęcia, czemu tego nie uzyskałam. Plącząc się zatem w swoich własnych myślach, starałam się odnaleźć Pandorę, aby rozwiała moje wątpliwości. Bezskutecznie. Jej również nie byłam w stanie dostrzec, a zrezygnowana opuściłam wzrok w nieodpowiednim momencie. Zwykłe szturchnięcie w moje ramię wywołało niekontrolowaną wizję. Wzdrygnęłam się otoczona nieprzyjemną nicością. Było ciemno, dopóki z oddali nie dostrzegłam dwóch szkarłatnych tęczówek. Im bliżej były, tym większe się wydawały i tym gorsze uczucia we mnie wywoływały. Dreszcze przeszywały moje ciało, a panika przejmowała kontrolę nad umysłem. Przełykając ślinę wpatrywałam się w niebezpieczne oczy, pełne wrogości i obłędu. Chciałam się cofnąć, ale coś mnie paraliżowało, a ulga pojawiła się dopiero w momencie, w którym wizja została przerwana przez niedelikatne szarpnięcie. Pandora ciągnęła mnie na bok, uśmiechając się do mijanych wampirów, jakby nic się nie działo. Była spokojna, w przeciwieństwie do mnie, kiedy w trakcie drogi starałam się dostrzec osobę, która wywołała tak przerażający obraz. Przez całą trasę Pandora na mnie nie spojrzała, dopóki nie znalazłyśmy się z daleka od nieprzychylnych oczu czysto krwistych. Widziałam po niej, że była wściekła.
     - Ostrzegałam matkę, że nie powinna pozwolić ci brać udziału w podobnych uroczystościach, dopóki w pełni nie opanujesz swoich umiejętności – siostra się do mnie zbliżyła i ujęła dwoma palcami podbródek, zmuszając bym spojrzała prosto w jej szkarłatne tęczówki. Różniły się od tych z wizji, ale niewiele. – Dumna jesteś z przedstawienia, które zrobiłaś? – speszona spojrzałam w dół, przygryzając wargę. Czułam się winna.
     - Przepraszam, nie zamierzałam zwracać na siebie niczyjej uwagi – odpowiedziałam, podnosząc wzrok na kobietę.
     - Zajączku… Wiesz, że myślę przede wszystkim o twoim dobrze – powiedziała łagodnym tonem, którego trudno było szukać w jej spojrzeniu. Nie znosiłam tego, jak często próbowała mnie omamić takimi czułymi słówkami.
     - Pandoro – odepchnęłam ją lekko od siebie, bo mimo wszystko była pierworodną Grimmoire i nie miałam zamiaru nie okazywać jej należytego szacunku. – Rozumiem, że jednym z naszych zadań jest odpowiednie reprezentowanie naszego rodu, jednak byłabym wdzięczna, gdybyś do osiągnięcia tego celu nie zwracała się do mnie tak nieliterackimi określeniami.
     - Będę się do ciebie zwracać w sposób, jaki mi odpowiada – powiedziała rozciągając usta w uśmiechu.
     - Wolałabym abyś jednak tego nie robiła – wysunęłam swoją prośbę łagodniej po raz kolejny.
     - Ja zaś wolałabym abyś nie kwestionowała każdego mojego słowa – rzekła twardo patrząc na mnie z góry. Nic zaskakującego… Zawsze się wywyższała, tym że była starsza.
     - Jeśli w twoim zamiarze jest wypełnienie zadania, które nam powierzyła matka, myślę że powinnaś oswoić się z tym, że ktoś podważa twoje zdanie.
     - Nie musisz pouczać mnie w tak oczywistych kwestiach – fuknęła cicho jednocześnie obdarzając przechodzącego nieopodal wampira zmysłowym spojrzeniem. Sama również się do niego uśmiechnęłam lekko przechylając głowę na symboliczne powitanie. – W przeciwieństwie do ciebie, droga siostro, dbam o nasze interesy. I jednocześnie potrafię być na tyle dyskretna, że nikt nie będzie w stanie powiązać pewnych „nieszczęśliwych” wypadków z moją osobą – od razu zmrużyłam oczy, spoglądając na siostrę z niepokojem.
     - Co takiego zrobiłaś? – spytałam prosto z mostu, znając ją na tyle, żeby wiedzieć, że te nieszczęśliwe wypadki wcale nie były zbyt odległe w czasie.
     - Zadbałam o to, aby francuska wywłoka długo nie zapomniała tego wieczoru… - zdumiona otworzyłam szerzej oczy i zbliżyłam się do niej, aby aktorsko poprawić ubiór. Zależało mi na tym, aby nasze zachowanie nie zostało uznane za niepokojące.
     - Zwariowałaś? – szepnęłam, ale nieco podwyższonym tonem. – Wiesz, że uczniowie akademii nie są jemu obojętni. Nie zyskasz jego sympatii, jeśli mu się narazisz niewłaściwym zachowaniem względem bliskich mu wampirów.
     - Uważasz mnie za totalną idiotkę? – zapytała z przekąsem, a w jej oczach rozbłysnął gniew. – Założę się, że nawet nie kojarzy imienia tej pseudogwiazdki… A ten napompowany kociak nawet nie jest członkiem jego ukochanej świty – chociaż znałam siostrę, niekiedy nie wierzyłam w to, co słyszałam.
     - Oh, Pandora… - odsuwając się westchnęłam z dezaprobatą. Nie było już sensu ciągnąć dalej tego tematu. Tylko się denerwowałam, a nie o kłótnię przecież chodziło. – Powinnyśmy wrócić na salę, zaraz toast – odwróciłam się w stronę wampirów, zbierających się w jednym miejscu i dołączyłyśmy do nich z siostrą. Kelnerzy już rozdawali naszykowane specjalnie na tę okazję wino, a wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem na ciąg dalszy. Biorąc z tacy jeden z kieliszków, słuchałam jak wszyscy się powoli uciszali, obserwując Vincenta i naszą matkę, stojących na schodkach. Wraz z siostrą do nich dołączyliśmy, wypatrując tylko Aarona, który pojawił się z nieznacznym opóźnieniem. Gdybym go nie znała, uznałabym że był w wyborowym nastroju, ale to była tylko maska. W jego oczach czaiło się zdenerwowanie i chęć ucieczki. Alec stał w obecności tej samej kobiety, z którą opuścił balkon. To mi przypomniało, w jakim tak właściwie celu szukałam siostry, jednak atmosfera, jaka zawisła pomiędzy nami oddaliła pytania, tlące się w mojej głowie. To nie był dobry moment, aby o tym mówić.
     Przez kolejnych kilka minut obserwowałam wszystkich z głównej linii rodu. Vincent bardziej zadowolony z tego, że Aaron kończył 21 lat niż sam solenizant. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że był z tego dumny. Co nim kierowało? Chęć przerzucenia części zbyt wielkiej liczby obowiązków na syna? Myśl, że mając tyle lat zrezygnuje z tej szkoły i wróci do rodzinnej posiadłości, aby zostać jego prawą ręką? Czy planował dołożyć wszelkich starań, aby pierworodny poszedł w jego ślady? Dlaczego miałam co do tego złe przeczucia?
     Kiedy w końcu skończył, wampiry zaczęły podnosić kieliszki do ust. Zamierzałam zrobić dokładnie to samo, ale szturchnięta przez jednego z gości, poczułam na skórze część rozlanego wina i wstrzymałam oddech, mając kolejną wizję. Nie trwała długo, ale była na tyle jasna, że niemal od razu wytrąciłam kieliszek z ręki siostry, ku jej niezadowoleniu.
Powrót do góry Go down
altivia

altivia


Liczba postów : 128
Join date : 07/03/2017
Skąd : Z lasu

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPon Lip 08, 2019 3:57 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 2n0n8rm


    Nie byłam w dobrym nastroju. Miałam ochotę położyć się w swoim łóżku, opatulić kołdrą oraz poczuć ciepło i ciężar futrzaka na nogach. Zapomnieć o kłótni z Maxem, na którego myśl bezwiednie sięgałam po kolejny łyk wina. Z początku czułam jego dobry smak i ciepło rozprzestrzeniające się po ciele. Teraz już miałam wrażenie, jakbym piła wodę goryczy, która z każdą kroplą pogłębia mój smutek i złość.
    Oparłam się o stół i pogładziłam biały materiał sukienki, która przez tyle godzin nie uległa zagnieceniu i dużemu zabrudzeniu, choć potrafiłam zauważyć pewne fragmenty zakurzenia po wcześniejszej, krótkiej wycieczce.
Mój mętny wzrok został skierowany na Vincenta. Uśmiechającego się pewnie, przystojnego wampira czystej krwi, rozmawiającego głównie z wyżej postawionymi gośćmi. Persona, z której biła odwaga, lecz patrząc na jego oczy niezwykle łatwo było mi sobie go wyobrazić, jak wpada w szał, jak jego grube brwi wyginają się w złości w parze z odsłoniętymi kłami. Mimo długich i zadbanych włosów przypominał mi starszą wersję Aarona. Jego pierworodny odziedziczył po nim rysy twarzy i doskonale zdawałam sobie sprawę, że Aaron nie cieszy się z tego faktu.
Musiałam się na tyle długo przyglądać, że wkrótce spotkałam się z nim spojrzeniem. Nie wiem, czy to przez alkohol nabyłam takiej śmiałości, lecz nie odwróciłam od razu wzroku. Bardziej wkurzałam się na siebie za to, że nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Kiwnąć głową z uśmiechem, unieść kieliszek (co jak sobie wyobraziłam, niemal od razu wydało mi się żałosne), czy też skromnie odwrócić wzrok. Co by zrobił Shane? Ojciec?
Ostatecznie nie zrobiłam nic, po krótkiej chwili on sam zajął się czymś innym, dosłownie mnie ignorując.
    No tak.
    Odstawiłam puste naczynie i wzięłam od kelnera nowe, które miało tym razem służyć do wzniesienia toastu.
Po co miałam się przejmować, wiedząc, że dla Vincenta Marou znaczę dokładnie tyle ile mrówka, żyjąca sobie spokojnie w północnej Azji.
    Długowłosy rozpoczął kolejną rozmowę, całując dłoń wysokiej, pięknej i niebieskowłosej wampirzycy, dosyć podobnej do Keiry Pentagram. Strzelałam, że była to ów jej matka, której dłoń została czule zamknięta w rękach Marou.
    Tych samych, którymi pewnie torturował i zabijał wszelkie istoty w piwnicy.
Skrzywiłam się, słysząc w tym samym momencie, jak hałas gwałtownie rośnie, powstaje gwar i radość na sali z powodu wkroczenia starszego brata Marou.
    Najlepszego, Aaron...
    Chciałam wypić wszystko za jednym razem, lecz już w trakcie połykania zrozumiałam, że coś jest nie tak. Ta gorycz i kwaśność w jednym, palące i bolące wnętrze... Poczucie łez, pieczenia oczu i wrażenia, że zaraz wyjdą mi z orbit. Chciałam krzyknąć, lecz głos zatrzymał mi się w gardle. Czemu? Myślałam, że na podobne okropieństwa już nie będę wystawiona, że z czasem przeistoczenia się w wampira miałam spokój chociaż od takich wrażeń. Z logicznych myśli powstał mi ich natłok, z czasem poczułam chłód podłogi. Moje ciało wygięło się dziwny sposób, podświadomie chciałam się skulić, lecz skurcze i odruchy wymiotne mi na to nie pozwalały. Po kilku sekundach leżałam zalana łzami i z cieknącą krwią z ust, której nieustępliwie przybywało. Tak długo powstrzymywałam się od wymiotowania, że gdy to nastąpiło, nie mogłam się dłużej kontrolować.
   Przepraszam...
Powrót do góry Go down
Raika

Raika


Liczba postów : 168
Join date : 27/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPon Lip 15, 2019 10:06 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Atyla.demo

 Zauważyłam, że Nymeria miała wiele sekretów już jakiś czas temu. Jednocześnie była przy tym bardziej otwarta niż niektóre osoby w szkole. Nie afiszowała się ze swoimi pragnieniami, ale w wielu sytuacjach można było je dostrzec. Niemniej, jej dzisiejsze zachowanie różniło się od dotychczasowego. Skupiona na swoich własnych myślach szczególnie długo, milczała. Wydawać by się mogło, że ten wieczór był dla niej przyznaniem się przed samą sobą do własnych uczuć, może przeanalizowaniem siebie. Chciałam wiedzieć, co w tej chwili wypełniało myśli w jej pięknej głowie. Ciekawość zjadała mnie od środka, ale mogłam jedynie obserwować jak powoli opróżnia kieliszek z winem. Dołączyłam, co jakiś czas kierując na nią zaintrygowane i zmartwione, bardziej niż chciałam się do tego przyznać, spojrzenie. Gdybym poczekała, choć chwilę dłużej się jej przyglądając, zanim upiłam kilka łyków, uniknęłabym wielu nieprzyjemności.
     Kiedy płyn przepływał przez mój przełyk, krzyknęłam, w przypływie bólu schylając się, jakby skurczenie żołądka miało go zniwelować. Zaczęło mnie palić, to było dla mnie całkowicie obce doznanie. Nijak nie wiązało się z uczuciem głodu. Łzy napłynęły mi do oczu, kiedy organizm niemal wyrzucił z siebie krew razem z trucizną. W przypływie paniki złapałam się za barierki balkonu, jakby to miało mi pomóc. Nie mają rodziny mogłam myśleć tylko o znajomych ze szkoły, których znowuż nie miałam aż tak wielu. W takiej chwili przez myśli mi przeszło, że może to był błąd, skupiając się jedynie na znajomości z Nymerią, jakkolwiek seksowna by nie była. Czy tak miałam zginąć? Samotnie? Zapomniana w końcu przez wszystkich? Panika objęła moje ciało. Jako wampir nie musiałam oddychać, ale miałam wrażenie, że brakowało mi tchu. Coś wysysało ze mnie powietrze. Chociaż może lepiej powinnam była powiedzieć, że życie…
     Nie chciałam być sama, dlatego w rozpaczy, ostatkiem sił zbliżyłam się do jedynej osoby, o której byłam w stanie teraz myśleć. Ile sił w sobie miałam podchodząc do niej, starałam się zachować zimną krew, chociaż cholernie się bałam. Nymeria natomiast upadła na ziemię, kiedy w końcu byłam na tyle blisko, że mogłam ją złapać za rękę. W moich oczach na pewno było widać strach, ale nie byłabym sobą tak po prostu poddając się pesymizmowi. Splatając nasze palce, na siłę przywołałam uśmiech, starając się chociaż sprawiać wrażenie optymistycznej.
     - Nawet umierając wyglądasz oszałamiająco… - ledwo mówiłam, ale na tyle miałam siłę, kiedy upadałam obok niej. Jednak mimo paskudnego stanu, nie puściłam jej ręki.
Powrót do góry Go down
Laurana
Admin
Laurana


Liczba postów : 233
Join date : 28/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyWto Lip 16, 2019 9:58 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Just-sunday.regular

Przewróciłam lekceważąco oczami w momencie gdy usłyszałam deprymujący ton w wypowiedzi mej siostry… Oczywiście… Przecież „panna Idealna” nigdy w życiu by nie doprowadziła do podobnej sytuacji. Wolała metodycznie zbliżać się do swojego celu, stopniowo zyskiwać zainteresowanie Aleca wciągając szatyna w jakże dynamiczne dyskusje odnośnie ostatnio przeczytanych książek, nowych odkryciach w takich dziedzinach jak nauka i sztuka czy też mających odbyć się w najbliższej przyszłości widowiskowych koncertów muzyki poważnej. Parsknęłam w duchu… Usiłowałam ukryć napływające na moje oblicze rozbawienie jednakże umalowane bordową szminką usta i tak nieznacznie uniosły się ku górze prezentując lekko ironiczny uśmiech. Zastanawiałam się nawet czy nie zdradzić Sybilli kilku dodatkowych szczegółów w kwestii zainicjowanych przeze mnie „nieszczęśliwych wypadków” tylko po to by móc zobaczyć pogłębiające się w jej oczach zaskoczenie… W przeciwieństwie do niej nie zamierzałam spokojnie siedzieć na tyłku i obserwować jak z każdym rokiem wokół Aarona kręci się coraz więcej zdzir łasych na jego koneksje i pozycję. Docierające do mych uszu plotki również nie pozostawiały mi złudzeń… Odwróciłam głowę by zerknąć na młodą, ciemnowłosą kobietę tańczącą w objęciach przystojnego potomka wikingów z dalekiej północy. Na palcu wampirzycy dostrzegłam pierścionek z ogromnym diamentem, a im dłużej wpatrywałam się w tą kosztowną błyskotkę tym mocniej odczuwałam wzbierające we mnie mdłości… Kim byłby narzeczony Cynthii Kuran gdyby nie stanowczy sprzeciw całego jej rodu? Czy gdyby okoliczności były inne to JA musiałabym zadowolić się tak marną nagrodą pocieszenia? O nie… Po moim trupie… A raczej trupach tych, którzy ośmielają stać na mojej drodze. Ruszyłam za Sybillą w kierunku głównej sali, a chwilę potem obie dołączyłyśmy do naszej matki, która stała na podwyższeniu w towarzystwie naszego wuja, Vincenta. Z uśmiechem przyjęłam oferowany przez kelnera kieliszek z czerwonym winem z niecierpliwością oczekując, wraz z pozostałymi gośćmi przyjęcia, pojawienia się głównej gwiazdy wieczoru. Byłam niezwykle ciekawa jak ciemnowłosy zareaguje na ofiarowany mu przez moją rodzinę prezent, którym był ekskluzywny jacht zacumowany u wybrzeża Miami. Ułożyłam nawet specjalne przemówienie mające skłonić mojego kuzyna by zabrał mnie ze sobą w dziewiczy rejs swojego nowego nabytku, którego nazwa nie była przypadkowa… Pandora… Miało to sprawić, iż za każdym razem gdy będzie użytkować swoją łódź jego myśli mimowolnie powrócą do mojej osoby. Minęło kilka minut nim Aaron wkroczył do pomieszczenia w akompaniamencie gromkich braw. W momencie gdy orkiestra zaczęła grać uniosłam wysoko swój kielich na znak toastu. Zanim jednak skosztowałam wybornego trunku delektując się jego bogatym aromatem wpierw poczułam gwałtowne szarpnięcie, które sprawiło, że naczynie wypadło z mej dłoni. Kryształowy kieliszek roztrzaskał się w drobny mak na marmurowej posadzce brocząc szkarłatnymi plamami moją biało-złotą suknię. Momentalnie poczułam jak wzbiera we mnie gniew, gwałtownie odwróciłam głowę i z wściekłością spojrzałam na prowodyra całego zdarzenia.
- Tego już za wiele… - Syknęłam przez zaciśnięte zęby. Złapałam siostrę za ramię z zamiarem zaciągnięcia smarkuli do miejsca gdzie nikt nie usłyszy jej głośnych krzyków i lamentów lecz wtedy atmosfera panująca na urodzinach zmieniła się diametralnie. Niemalże z każdej strony docierały do mnie nawoływania o pomoc, a uśmiechnięte do tej pory oblicza wykrzywiły się w grymasie cierpienia i bólu. W osłupieniu obserwowałam jak w przeciągu kilkunastu sekund niemalże wszyscy obecni na sali goście, jeden po drugim, osuwają się na posadzkę wijąc w agonii… Ten widok zdecydowanie bardziej do mnie przemawiał… Szczęśliwe zdarzenie losu dzięki któremu mogłam za jednym zamachem pozbyć się niemalże całej konkurencji, a jednocześnie…
- Idziesz ze mną… - Zwróciłam się do młodszej siostry stanowczym tonem po czym skierowałam się do miejsca gdzie wcześniej dostrzegłam sylwetki obu braci Marou. Minęłam po drodze swą matkę zaszczycając ją jednym przelotnym spojrzeniem… No cóż… W tym momencie nawet jakbym chciała to nie mogłam jej pomóc. Dość szybko zbliżyłam się do czystokrwistego rodzeństwa.
- Aaron… - Wyszeptałam głosem pełnym troski i strachu chodź tak naprawdę odczuwałam coś całkiem innego. – Cóż za nieszczęście kuzynie. Musimy natychmiast wyjść… Gdzieś gdzie oboje będziecie bezpieczni. - Objęłam wyższego mężczyznę w pasie sugerując tym samym, iż powinien się na mnie wesprzeć. Wtedy też usłyszałam głos młodszego z braci.
- Wyprowadź mego Ojca i brata… - Alec bardzo powoli podniósł się z posadzki i chociaż jego twarz pozostała równie beznamiętna co zawsze widać było, iż nawet tak prosta czynność wymagała od niego niewiarygodnej siły woli i samozaparcia. W momencie gdy skierował na mnie swoje spojrzenie poczułam przeszywający moje ciało lodowaty dreszcz. Jego ciemnobrązowe tęczówki spowite były jaskrawą, pulsującą czerwienią, marmur znajdujący pod jego stopami zaczął pękać tworząc głębokie bruzdy, a w otaczającej jego postać przestrzeni zaczęły unosić się niewielkie cząsteczki kamienia.
- Sybilla pójdzie ze mną. – zadecydował.
Powrót do góry Go down
Laurana
Admin
Laurana


Liczba postów : 233
Join date : 28/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPon Lip 22, 2019 10:00 am

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Monsieur-pomme.regular

Czekałam na ten moment od dawna… Od chwili, w której dowiedziałam się kim jest mój ojciec. Od chwili gdy dowiedziałam się co zrobił, w jaki sposób pozbawił moją matkę życia, jak za jego sprawą został wymordowany cały mój ród. Odebrał mi wszystko… Rodzinę, nazwisko, dom… Sprawił, że przez całe moje życie musiałam ukrywać się niczym zbieg skazany za zbrodnie, których nigdy nie popełnił. Byłam cieniem przeszłości, który chciał unicestwić. Wspomnieniem, które chciał wymazać ze swojej historii. Przetrwałam, a teraz nadszedł czas mojej zemsty.
Przecisnęłam się przez otaczający podwyższenie tłum. Musiałam ujrzeć ten widok na własne oczy… Chciałam obserwować jak wypijają zatrute przeze mnie  wino i jak upadają na posadzkę… W momencie toastu uniosłam swój kieliszek lecz przez zaciśnięte usta nie przedostała się nawet jedna kropelka  płynu. Osunęłam się bezwładnie na marmurową podłogę po to by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Nie mogłam pozwolić by zbyt wcześnie odkryli sprawcę. Nie spodziewałam się większych komplikacji jednak i na taką okoliczność zastałam odpowiednio przygotowana, dlatego nie byłam zaskoczona gdy zauważyłam jak dwie kobiety wyprowadzają rodzinę Marou z pomieszczenia. Będąc w względnie bezpiecznej pozycji oddzieliłam swój umysł od ciała po czym w swojej astralnej formie podążyłam za Aaronem, jego ojcem oraz towarzyszącą im czarnowłosą kobietą. W momencie gdy znaleźli się na korytarzu zbliżyłam się i zaatakowałam podtrzymująca ich dwójkę wampirzycę. Wbiłam w jej plecy strzykawkę z trucizną sprawiając, iż w zaledwie sekundę osunęła się na podłogę. Zostaliśmy sami…
- Już nas opuszczasz? Czyżby nie podobał Ci się prezent, który przygotowałam dla Twojego pierworodnego? – zapytałam słodkim tonem wpatrując się w ciemnowłosego mężczyznę. Podeszłam do niego. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile pracy, ile wyrzeczeń włożyłam w przygotowanie tego całego przedstawienia. Oczywiście nie mogę całej zasługi przypisać wyłącznie sobie. Zyskałam potężnego sojusznika, kogoś kto nie dzieli wampirów na klasy czy rody, a jego życiowym celem jest wyeliminowanie całego naszego gatunku. W pewnym stopniu nasze plany się pokrywały dlatego zgodziłam się na współpracę. - Wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam Vincenta po policzku. Chciałam pozbawić go wszystkiego, zniszczyć to na czym najbardziej mu zależało. Całą jego rodzinę, pozycję oraz reputację. Niczego więcej nie pragnęłam niż tego by zobaczyć jak topi się we własnej krwi. Duncan wielokrotnie zapewniał mnie o tym, że na czystokrwistych trucizna zadziała niemalże natychmiast. Obiecał mi to i dotrzymał słowa dzięki czemu mogłam teraz patrzeć na karykaturę potężnego, siejącego powszechną grozę patriarchy rodu Marou. Uśmiechnęłam się lekko, a następnie kątem oka zerknęłam w kierunku Aarona – Poświęcałam nawet własne dziewictwo by przekonać twojego synalka aby przemycił mnie na swoje urodziny. Nie miej do mnie żalu braciszku… Spisałeś się. – Powiedziałam posyłając mu całusa w powietrzu. Widząc zaskoczenie w oczach czystokrwistego zaśmiałam się głośno. – Oj gdzie moje maniery? Wiesz twój ojciec ma wiele tajemnic, a ja jestem właśnie jedną z nich. Naprawdę nazywam się Varya Romanowa Marou co oznacza, że jesteśmy rodzeństwem. Przyrodnim… - Spojrzałam na Vincenta, który w międzyczasie podjął próbę podniesienia się z posadzki. Widziałam, że chce coś powiedzieć, otworzył nawet usta lecz zamiast słów wypłynęła z nich krew. Taki słaby. Bezbronny. Wyglądał naprawdę żałośnie.
- Chciałam abyś wiedział kim jest osoba odpowiedzialna za tą masakrę… Chciałam abyś patrzył jak niszczę cały twój parszywy ród tak jak ty zniszczyłeś mój. Żałuję, że w naszym gronie brakuje tego wynaturzenia, które stworzyłeś. Potwora, którego karmiłeś krwią własnych dzieci by stał się twoją ostateczną, najpotężniejszą bronią. Nie martw się… Będzie następny… Zaraz po tym jak skończę z wami! – Sięgnęłam po sztylet, który do tej pory przytwierdzony był do mojego uda. Zacisnęłam dłoń na rękojeści po czym zaczęłam zbliżać się do Vincenta z zamiarem zadania ostatecznego ciosu lecz wtedy… Poczułam ogromny, nasilający się z każdą kolejna sekundą ból w okolicy gardła. Obraz przed mymi oczami się zmienił momentalnie i po chwili znów znalazłam się w sali balowej pośród otaczającej mnie zewsząd woni krwi zmieszanej z krzykami umierających w ogromnym cierpieniu wampirów. Spojrzałam prosto w ciemnobrązowe tęczówki Aleca. Chciałam unieść swoją dłoń, wbić sztylet w ciało szatyna lecz byłam całkowicie unieruchomiona. Nie mogłam się ruszyć. Zaciśnięte wokół mojej szyi palce miażdżyły moją krtań.
- Skąd wiedziałeś? – Wycharczałam. Nie odpowiedział.– Co mnie zdradziło? Co masz zamiar ze mną zrobić? Zabijesz? Czy zaprowadzisz do swojego ojca? Cudowny pomysł! Wtedy cała nasza pojebana rodzinka wreszcie będzie w komplecie… Chociaż szczerze to mam nadzieję, ze te dwa śmiecie są już równie martwe co twoje wnętrze. – Krzyknęłam z bólu gdy mężczyzna wzmocnił uścisk. Usłyszałam dźwięk pękających kręgów, moje usta wypełniły się krwią, a potem nastąpiła ciemność.
Powrót do góry Go down
Laurana
Admin
Laurana


Liczba postów : 233
Join date : 28/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPią Sie 02, 2019 8:14 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Denrito.regular

Ogarniający me ciało zespół negatywnych wrażeń powstający pod wpływem działania trucizny paraliżował niemalże wszystkie moje nerwy oraz w znaczący sposób zaburzał postrzeganie przestrzeni oraz czasu. Każda sekunda zdawała się być minutą, zaś minuty przekształcały się w niekończące się godziny. Oddziałujące na moją osobę pejoratywne bodźce były dodatkowo potęgowane przez wszechobecną woń krwi, liczne głosy błagające o pomoc by ulżyć ich cierpieniu, a także podejmowane zewsząd desperackie próby dotarcia do swych bliskich. Najgorsze jednak były otaczające mnie emocje. Miałem wrażenie, że tonę… Opadałem na dno w towarzystwie uczuć, które do tego momentu znałem jedynie z posiadanych przez nie nazw oraz obrazujących je barw. Osłaniające mój umysł bariery stawały się coraz słabsze pod naporem atakujących je doznań. Rozpadały się i pękały tworząc podatne na eksploracje przestrzenie. Strach… Nienawiść… Smutek… Zwątpienie… Osamotnienie… Mimo, iż starałem się izolować własną świadomość nie potrafiłem całkowicie odciąć się od ogarniających mnie emocji aż do chwili, w której ktoś ośmielił się przełamać otaczającą mnie osobistą przestrzeń. Nieznacznie uniosłem głowę próbując na domniemanym intruzie skupić swoje spojrzenie lecz o wiele bardziej intrygujący był dla mnie pełen przejęcia ton oraz wyrażona w dwóch, krótkich słowach troska. Zaledwie dwa, pozornie niewiele znaczące wyrazy sprawiły, iż niemalże całkowicie powróciła konstruktywność mych myśli. Przywróciły one cel mojego istnienia jasno określając najważniejsze priorytety oraz zmusiły do odpowiednich podjęcia działań. Miałem zadanie, na którym wszelką musiałem skupić uwagę… Chronić głowę rodu oraz jego następcę nie ważąc na koszty jakie sam mógłbym odnieść.

Odtrąciłem wyciągniętą w mym kierunku dłoń mojej kuzynki, Sybilli, która przybyła wraz z straszą siostrą zaledwie kilka sekund po tym jak przy mym boku pojawił się mój brat. Byłem świadom faktu, że ignorowałem w ten sposób oferowaną mi pomoc w dotarciu do bezpiecznego miejsca aczkolwiek jeżeli Aaron i mój Ojciec mieli przeżyć tę noc byłem zobowiązany powziąć szereg czynności, który mogłyby przyczynić się do tego by ocalić ich istnienia. Zachowując wszelkie pozory pełnej kontroli nad własnym ciałem samodzielnie podniosłem się z posadzki chociaż tak naprawdę wymagało to ode mnie ogromnej ilości samozaparcia. Wciąż czułem jak drążąca me ciało trucizna skutecznie zaburza wszelkie kształtujące się we mnie intelektualne procesy oraz posiadane przeze mnie umiejętności sprawiając, iż nie byłem w stanie w pełni kontrolować własnych mocy i myśli. Spojrzałem na Pandorę.
- Wyprowadź mego Ojca i brata… - Poleciłem jednocześnie ignorując powstały pod wpływem mej decyzji cichy sprzeciw ze strony Aarona. Nie mogłem pozwolić na to by ruszył ze mną gdyż brak emocjonalnej kontroli zbyt mocno oddziaływał na posiadane przeze mnie uzdolnienia. Jakby na potwierdzenie mych przemyśleń marmur znajdujący pod moimi stopami zaczął pękać tworząc głębokie bruzdy, a w otaczającej moją postać przestrzeni zaczęły unosić się niewielkie cząsteczki kamienia. W ostateczności zacząłem przekierowywać uwalniającą się energię na własne ciało… Stopniowo lokalizowałem rozprzestrzeniającą się po mym ciele toksynę, a następnie niszczyłem każdy zainfekowany przez nią organ, zaczynając od dwunastnicy, żołądka oraz przełyku…
- Sybilla pójdzie ze mną. – Zadecydowałem zanim zdematerializowałem w całości własny ośrodek mowy wypowiadając tym samym ostatnie na ten dzień słowa.

Pozwoliłem by czarnowłosa poprowadziła mnie w kierunku gabinetu gdzie ojciec ukrywał niewielki zapas odtrutki przeznaczony na własny użytek w kryzysowych sytuacjach. Będąc w pomieszczeniu, gestem dłoni, zasugerowałem by towarzysząca mi wampirzyca oddaliła się na miarę bezpieczną odległość. Przybliżyłem się do ściany, za którą ukryty został sejf. Nie znałem dekodującego go szyfru, Ojciec nie powierzał nikomu tego rodzaju informacji dlatego też zmuszony zostałem do użycia innych metod by uzyskać niezbędną mi substancję. W rezultacie zarówno ściana jak i unikalny materiał, z którego wykonano skarbiec całkowitej uległy dezintegracji w momencie gdy użyłem telekinezy. Naprędce zgarnąłem przechowywaną w środku odtrutkę zachowując dla siebie jedną fiolkę, resztę zaś przekazałem mojej kuzynce po czym oboje wróciliśmy na salę gdzie wcześniej odbywał się huczny bal. Nie tracąc czasu Sybilla zniknęła w odnodze korytarza gdzie wcześniej udał się mój brat i Ojciec razem z eskortującą ich Pandorą… Ja zaś zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu poszukując odbiegającej od otaczającej mnie rzeczywistości anomalii. Ignorowałem rozpościerającą się przede mną posadzkę w barwie ciemnej czerwieni, ignorowałem napływające w mym kierunku wołania o ratunek, ignorowałem leżące nieruchomo ciała nie wykazujące żadnych oznak życia… Aczkolwiek nie zdołałem zignorować słabości własnego ciała, które sprawiło, iż moja postura zachwiała się momentalnie. Opadłem na kolana, a w chwili gdy uniosłem wzrok swój me spojrzenie natknęło się na moją niedawną towarzyszkę wieczoru. Jasnoniebieskie kosmyki Xanthii przejęły kolor kałuży krwi, w której leżała, a uprzednio ametystowe tęczówki przybrały mętny odcień niemalże tracąc cały swój blask… Zdawałem sobie sprawę z tego, że zaledwie kilka krótkich chwil dzieli czystokrwistą od ostatecznego losu jaki przypieczętowała biorąc łyk zatrutego wina. Odruchowo zerknąłem na trzymaną w dłoni ampułkę, która mogła uratować jej życie, a następnie nie zastanawiając się nad niesionymi z tą decyzją konsekwencjami wbiłem strzykawkę w pierś wampirzycy… Co kierowało mym postępowaniem? Czy była to wypowiedziana przez mego Ojca prośba bym zadbał o samopoczucie wampirzycy do końca wieczoru? A może świadomość łączącej nas umowy? Czy też wiedza, iż ilość odtrutki jaką posiadaliśmy nie wystarczy dla wszystkich? Nie wiem… W tamtym momencie nie potrafiłem racjonalnej odnaleźć odpowiedzi stojącej za podstawą podjętej przez moją osobę decyzji aczkolwiek dzięki tym okolicznością w stanie byłem dostrzec poszukiwaną uprzednio inwersję. Powoli podniosłem się z podłogi po czym zbliżyłem się do ciemnowłosej dziewczyny, której aura była niczym latarnia pośrodku szalejącego sztormu. W przeciwieństwie do otaczających ją osób żadnych nie dostrzegłem znamion świadczących o cierpieniu oraz bólu. Ciemnej barwy wstęgi świadczące o skrajnej nienawiści przeplatały się z radosną żółcią sygnalizującą spełnienie i szczęście. Twarz brunetki nie była mi całkowicie obca, wcześniej zdarzyło mi się przelotnie widywać ją w szkole Crossa, głównie w towarzystwie mego brata. Odnalazłem w pamięci jej imię… Varya Siergiejewna. Pochyliłem się i złapałem dziewczynę za gardło, a następnie uniosłem jej ciało do góry jednocześnie za pomocą telekinezy uniemożliwiając jakikolwiek ruch jej ciała. Po chwili otworzyła oczy oszołomiona, a następnie spojrzała prosto w me ciemnobrązowe tęczówki.
- Skąd wiedziałeś? – Wycharczała. Nie odpowiedziałem. Nawet gdybym chciał nie byłem w stanie tego zrobić. – Co mnie zdradziło? Co masz zamiar ze mną zrobić? Zabijesz? Czy zaprowadzisz do swojego ojca? Cudowny pomysł! Wtedy cała nasza pojebana rodzinka wreszcie będzie w komplecie… Chociaż szczerze to mam nadzieję, ze te dwa śmiecie są już równie martwe co twoje wnętrze. – Ściągnąłem brwi analizując jej wypowiedź. Żadnych nie posiadałem wątpliwości, iż odkryłem osobę odpowiedzialną za mający dziś miejsce incydent aczkolwiek kolejne wypowiedziane przez Siergiejewną słowa wprawiły mnie w pewnego rodzaju konsternację… Nim się zorientowałem, nim zdołałem zapanować nad własną siłą zacisnąłem dłoń, a chwilę potem usłyszałem dźwięk pękających kręgów, usta dziewczyny wypełniły się krwią… Żadnego nie sformułowała już zdania… Nie była w stanie tego uczynić… Rozluźniłem uścisk pozwalając by martwe ciało wysunęło się z objęć mej dłoni i bezwładnie opadło na posadzkę i wtedy spojrzałem w kierunku głównych wrót prowadzących na salę balową, w której to ujrzałem bliźnięta z rodu Kiryuu.
Powrót do góry Go down
Laurana
Admin
Laurana


Liczba postów : 233
Join date : 28/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptyPią Sie 02, 2019 9:13 pm

PODSUMOWANIE

Ktoś zapyta: Ile czasu minęło zanim bliźnięta rodu Kiryuu pojawiły się w rezydencji Marou? Zaledwie trzydzieści minut… Tylko tyle potrzebowali by zorganizować pełną akcję ratunkową, która była w stanie ocalić wszystkich uczniów akademii. Szczęśliwy traf sprawił, że w momencie gdy Nina nadawała transmisję na żywo z ceremonii krojenia tortu po drugiej stronie oceanu była osoba, która uważnie obserwowała to wydarzenie…. I nie… Nie ze względu na swoją słabość do łakoci : P  Eiichi jako pierwszy podniósł alarm w stowarzyszeniu Łowców zawiadamiając o zaistniałej sytuacji Ojca oraz swojego młodszego brata, a także zwerbował do pomocy znajomego, który miał niezwykle użyteczną umiejętność. Możliwość przenoszenia się w przestrzeni. W drodze na salę balową rodzeństwo natknęło się na leżące przy wejściu do łazienki ciało Ash… Shane podał wampirzycy odtrutkę, która uratowała życie znanej, powszechnie wielbionej hollywoodzkiej gwiazdy. Po wejściu do głównego pomieszczenia gdzie odbywała się urodzinowa impreza Aarona bliźnięta się rozdzieliły po to by uratować jak największą ilość istnień. Eichii skierował się na lewą stronę gdzie zdołał podać lekarstwo Ninie, Nymerii, Roxane, Maxowi oraz Leo, Shane natomiast poszedł na prawo ratując między innymi ich siostrę, Ayę (która ostatnie momenty swojego życia miała zamiar spędzić w fontannie pełnej czekolady), Keirę oraz jej rodziców, a także niemal całą rodzinę Kuran. Mimo szybko podjętej akcji nie sposób jednak było uniknąć ofiar… W wyniku działania trucizny życie straciło 170 pozornie nieśmiertelnych istnień w tym dwie należące do klasy czystej krwi wampirów, a były to: Cynthia Kuran oraz Valeria Grimmoire.
Powrót do góry Go down
Raika

Raika


Liczba postów : 168
Join date : 27/01/2017

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 EmptySob Sie 03, 2019 4:54 pm

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Murbia-demo.regular

      Nagła bezwładność Pandory w drodze do bezpiecznego miejsca zaskoczyła mnie na tyle, że się zatrzymałem z zaniepokojeniem wpatrując w leżącą kuzynkę. Zatruty nie byłem w stanie w odpowiedniej chwili zareagować i ją złapać. Z hukiem runęła na podłogę, nieprzytomna. Wyglądała, jakby trucizna na nią nie podziałała, albo jej nie zażyła, więc czemu leżała bezwładnie pod moimi nogami? Sybilla musiała przewidzieć co nastąpi i uchronić siostrę przed konsekwencjami. Zastanawiając się nad tym, kto nas tak nienawidził, nie wyczułem zbliżającej się Varyi i dopiero jej głos zwrócił moją uwagę. Sens jej słów był dla mnie z początku niejasny. A potem ich treść uderzyła mnie na tyle mocno, że prawie osunąłem się na ziemię. Nie byłem w stanie wydusić z siebie choćby jednego słowa i tylko słuchałem tego, co mówiła. Każde słowo uderzało coraz mocniej i nawet nie wiedziałem, co myślałem. Niemal słyszałem jak pęka wszystko, co zostało z mojego serca. Jedyne o czym zawsze marzyłem to rodzina. Uważałem, że rodzina to niekoniecznie więzy krwi, dlatego uczniowie w akademii byli dla mnie tacy ważni. Mój ojciec i Alec… Byli dalecy od wizji idealnej rodziny, której nauczyła mnie matka. Chociaż może powinienem bardziej powiedzieć, że zwodziła… Nic z jej słów nie okazało się prawdą, nie miało odblasku w rzeczywistości. Potwór? Krew własnych, zabitych… dzieci? Czy wampirowi powinno brakować oddechu? Bo tak się właśnie czułem. Przytłoczony informacjami i roztrzaskany na miliony drobnych kawałków. Płuca mi się zapadały z każdą sekundą… Nawet wypluwanie krwi wydawało się teraz mniej bolesne niż prawda. Nie miałem siły myśleć, a co dopiero działać. Praktycznie nie zauważyłem broni, tkwiącej w jej dłoni, dopóki nie znalazła się zbyt blisko Vincenta i nawet nie chciałem jej przerywać. Cieszyłbym się śmiercią własnego ojca. Był potworem, wynaturzeniem, którego pragnienia i czyny niszczyły życie setkom osób. Z wielką chęcią pomógłbym dziewczynie go zarżnąć, ale wtedy zniknęła, a ja zobaczyłem biegnące w naszą stronę srebrne oczy. Tracąc przytomność poczułem ukłucie na ciele, a w chwilę potem głośno złapałem powietrze, jakbym się obudził z paskudnego koszmaru, ale myliłem się… On nadal trwał i widok podnoszącego się z podłogi Vincenta wcale mnie nie ucieszył. Wręcz przeciwnie, byłem tylko wkurwiony. Powinien zdechnąć jak śmieć.
     - To wszystko, co powiedziała… - odezwałem się, kiedy mężczyzna stanął na nogi. – Czy to wszystko była prawda? – starałem się być spokojny, ale już czułem jak narasta we mnie gniew. Z kolei on zignorował pytanie, które zadałem, doprowadzając mnie do białej gorączki. Był wściekły, ale ja również i nie zamierzałem tego trzymać dla siebie. Dlatego, kiedy ruszył zapewne z zamiarem znalezienia jej i wykończenia, nie pozwoliłem mu. Złapałem go lewą ręką za prawe ramię i rzuciłem na ścianę, by w następnej sekundzie znaleźć się naprzeciw niego, przyduszając przedramieniem, mimo że miałem o wiele mniej siły niż zazwyczaj. Odtrutka najwidoczniej potrzebowała czasu, aby w pełni zadziałać, ale mnie wystarczyło trzeźwe myślenie i lepsze samopoczucie. Nawet jeśli nie mogłem liczyć na swoje moce. Oczy natomiast już płonęły mi czerwienią. – ZADAŁEM CI PYTANIE DO KURWY NĘDZY!

Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Julietta-messie.messie-demo

     Działania podjęte przez Aleca wprawiły mnie w zdumienie. Wiedziałam, że był silny, ale chociaż trzymałam dystans, który nakazał, nadal czułam na sobie jak wirujące powietrze pobudzone przez jego moce atakuje z każdej strony. Wywoływał strach, ale i zachwyt, bo był po prostu niesamowity. Może i uszkodzony, emocje były dla niego obce, ale jednocześnie miał w sobie tyle wdzięku, że nie sposób było mu się oprzeć. Musiałam jednak zakopać to zdumienie i podążyć z odtrutką do kuzyna oraz wujka, którym niezwłocznie ją podałam. Kiedy tylko się podnieśli zachowanie Aarona było niezrównoważone… Zaatakował Vincenta… Byłam tym tak zdumiona, że w pierwszej chwili stanęłam, nie wiedząc co zrobić i tak w sumie stałam dobrych kilka minut. Od obu mężczyzn biła wściekłość na tyle intensywna, że nie miałam odwagi im przerywać. Poza tym docierało do mnie wiele informacji o tym, że mężczyźni czasami musieli sobie obić mordy. Trwało to kilka minut, powodowali sobie nawzajem wiele szkód, ale niewiele później pili razem piwo w jakimś barze. W przeciwieństwie do kobiet, które walczyły słowami i ich konflikt potrafił się ciągnąć tygodniami. Chciałam się ulotnić z tego miejsca i odejść, ale miałam przeczucie, że nie powinnam. Jednocześnie Pandora dalej nieprzytomna leżała u moich stóp i powinnam ją zaprowadzić w bezpieczne miejsce, ale gdzie? Znałam posiadłość kuzynów, ale skąd mogłam wiedzieć, gdzie teraz było na tyle bezpiecznie, żeby ukrycie się tam rozwiązało problem? Nie wiedziałam, gdzie znajdował się wróg, który wszystkich otruł i co jeszcze planował, więc pozostanie przy wujku i Aaronie zdawało mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem.
     - Co powinnam zrobić? – zapytałam półszeptem nieprzytomnej siostry, nie oczekując jednak od niej żadnej odpowiedzi. Skupiłam się więc na dalekiej rodzinie, obserwując zmieniający się wyraz twarzy głowy rodu Marou. Chyba przydałaby mi się w tej chwili broń…
     Aaron popełnił ten błąd, że zostawił ręce Vincenta wolne. Dzięki temu mężczyzna mógł zadać synowi mocny cios w splot słoneczny, który wbił go w naprzeciwległą ścianę. Z ust młodzieńca wyleciała stróżka krwi, a on ani myślał o jej starciu. Opadł na podłogę, ale się podniósł, nie spuszczając wzroku z ojca. Furia wciąż przysłaniała jego zdrowy rozsądek, kiedy po raz kolejny natarł na ojca, uderzając go w twarz. Czegokolwiek dowiedział się Aaron, Vincent nie musiał odpowiadać na jego pytanie, żeby młody wampir wiedział, że to była prawda.
     - Niszczysz nasz ród! – warknął na długowłosego, unikając jego ataku.
     - Jesteś za słaby, żeby mnie pokonać – echo zimnego głosu Vincenta, gdy się podnosił z podłogi kilka metrów dalej rozniosło się po korytarzu, ale młodzieniec zdawał się w ogóle nie słuchać. Zaczął biec w kierunku ojca, który nie był mu dłużny. Zbliżając się do pierworodnego kopnął go z półobrotu. Uderzenie o podest wyrwało z ust Aarona cichy jęk. Podnosząc się wypluł posokę, ale nawet wtedy ani myślał przerywać.
     - Aaron, powinieneś przestać. Zginiesz – mówiłam spokojnie, ale myślałam, że w jakiś sposób to do niego dotrze. Nie dotarło. Zdawał się niczego nie słyszeć i ponownie zaatakował. To była naprawdę brutalna walka. Oglądanie jak ci dwaj wymieniają się ciosami, a tylko jeden z nich ponosił poważne konsekwencje wywoływało we mnie nieznane uczucie. Poczułam łzy, które spływały po moich policzkach, ale ścierając je palcami nie rozumiałam, co oznaczały. Pamiętałam, że nie pierwszy raz się pojawiły, ale poprzedni wydawał się naprawdę odległy.
     Wymiana ciosów pomiędzy nimi była naprawdę szybka. Będąc zwolenniczką broni ze względu na swoją umiejętność, akurat tym razem czułam ulgę, że żaden z nich jej nie posiadał. Nie umniejszało to jednak ran, jakie sobie zadawali. Dwa razy słyszałam trzask łamanych kości, aż w końcu Vincent przycisnął syna do podłogi, zaciskając palce na gardle. Trzeba było przyznać, że ich starcie było spektakularne, mimo że kilkakrotnie się potykali czy pudłowali ze względu na osłabienie po truciźnie. Obaj zadawali precyzyjne ciosy i unikali ich, niekiedy nawet wykonując salta w powietrzu nad przeciwnikiem. Zwinność, szybkość i siła u nich równała się w tej chwili z gracją. Niemniej zagrożenie, jakim stała się śmierć Aarona było już momentem, w którym musiałam zareagować. Matka by mnie zabiła wiedząc, że nie uratowałam przyszłego męża Pandory, więc musiałam coś zrobić. Aaron charczał kiedy jego gardło było miażdżone, a ja zebrałam w sobie odwagę i myśli, żeby zainterweniować. Odnalazłam w sobie siłę i użyłam jednej z własnych umiejętności. Kiedy matka dowiedziała się, że potrafiłam otumanić własnym głosem niczym syrena była wniebowzięta. Od razu zaczęła planować jak „przemówię” do Aleca. Nie mogłam powiedzieć, że podzielałam jej entuzjazm, ale tutaj mogło się to przydać.
     - Przepraszam, wujku – włożyłam w te słowa tyle energii, ile byłam w stanie. Lepiej było, gdybym ja zginęła, niż Aaron. Dla dobra rodziny musiałam podjąć to ryzyko, choćbym miała to przypłacić życiem. – Rozumiem, że jesteś wkurzony na syna za… - przerwałam, szukając odpowiednich słów. Co powinnam powiedzieć, zamiast określenia „zdrada”? - … jego niewłaściwe zachowanie, ale wciąż nie wiemy, gdzie się podziała osoba, która was zatruła. Przeznaczając czas na bezsensowną walkę dajecie jej możliwość ucieczki, co może się skończyć kolejnym, o wiele bardziej skutecznym atakiem… Powinniście odłożyć złość na siebie nawzajem na bok i znaleźć nieprzyjaciela, ukrywającego się w waszym domu… - powiedziałabym, że się modliłam, aby się nie zorientował w tym, że go próbowałam zmanipulować, ale wampiry i Bóg nie szły w parze, dlatego jedynie trzymałam się iskierki nadziei, że nie zauważy. Osoby, na których do tej pory używałam tej umiejętności nie wiedziały nawet co się z nimi działo i dlaczego nagle robili coś zupełnie innego niż planowali, ale to nie były nawet wampiry. Nie wiedziałam jak ta moc działała na kogoś z mojej rasy. W tym przypadku na szczęście poskutkowała, bo Vincent poluźnił uścisk i wstał poprawiając marynarkę. Aaron jęknął boleśnie, łapiąc się za szyję, ale również się podniósł, chociaż jemu przyszło to z większą trudnością niż wujkowi. Obaj wyglądali tragicznie. Posiniaczeni i w niektórych miejscach brutalnie poranieni ze zniszczonymi garniturami ubrudzonymi krwią. Musiałam jednak przyznać, że w tym widoku był pewien urok. Poturbowani wciąż stali dumnie i pewnie pokazując piękno czysto krwistych oraz swoją siłę. Powiedziałabym, że w takiej wersji wyglądali o wiele lepiej niż wtedy, kiedy ich uroda była nieskazitelna.
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Styczeń, Posiadłość Marou   Styczeń, Posiadłość Marou - Page 7 Empty

Powrót do góry Go down
 
Styczeń, Posiadłość Marou
Powrót do góry 
Strona 7 z 7Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
 Similar topics
-
» Styczeń, Zebranie Rady Łowców (Watykan)
» Styczeń, gdzieś na Oceanie Spokojnym DZIEŃ 1
» Styczeń, gdzieś na Oceanie Spokojnym DZIEŃ 2
» Styczeń, po Sylwestrze
» Styczeń, na pokładzie Adaxii

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Część główna :: Wątki-
Skocz do: